Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

Doriałowicz uśmiechnął się dziwnie.
— Tyle usług nam oddał korytarzyk! Podglądało się przez niego, co się dzieje w pokojach, a później...
— A później wysyłało się listy do zainteresowanych osób, że o ile nie wycofają swych fotografji, zdjętych w pozach specjalnych, to...
Do tylu niespodzianek w zaczarowanym pałacu był już przyzwyczajony, ale...
Den wzdrygnął się... Jeszcze nie mógł uwierzyć... Więc Doriałowicz? Ta kobieta i Doriałowicz widocznie kierowali wszystkiem! Dalsze ich słowa nie pozostawiały najlżejszej wątpliwości.
— Żal mi tej willi — mówił — żal mi tego urządzenia, które zakładaliśmy z takim trudem.. Ale rozumiem, dłużej ryzykować nie wolno...
— Nie żałuj... Dosyć pieniędzy zrobiliśmy i mamy teraz nie te grosze, z któremi przyjechaliśmy do Polski. Sprawa Welesza dała miljon, szwed miał przy sobie dwadzieścia tysięcy dolarów, tu przez te parę miesięcy „żywemi obrazami” zrobiliśmy blisko pół miljona...
— Tak — zauważył Doriałowicz — powiadają, że bieda a na takie rzeczy zawsze pienądze się znajdą... Znajdą pienądze na karty i... — tu wymienił nieprzystojne słowo.
Den zacisnął pięści na tyle cynizmu, ale i poczerwieniał z uciechy. To co słyszał przechodziło najśmielsze jego marzenia. Nie tylko wpadł na trop, ale wykrywał wszystkie dręczące go sprawy. Więc miał przed sobą tajemniczą czarną damę — tę samą, która zwabiła szweda i okradła Welesza — a jej wspólnikiem był „nieskazitelny” dyrektor Doriałowicz!

Na kobiecie brutalne odezwanie się towarzysza nie uczyniło najlżejszego wrażenia. Spokojnie mówiła: dalej:

200