Więc choć drżało w nim wszystko, spokojnie patrzył na pożegnanie czułej pary. Tylko, gdy wyszli z pokoju, aby wypełnić swój plan, wślizgnął się za niemi, chcąc sprawdzić dokąd się udają. Zbliżyli się do jakichś żelaznych drzwi, umieszczonych w następnym pokoju i tam znikli. Klucz od nich tkwił na zewnątrz i prowadziły pewnie do lochów, w których umieszczono Mary. Brała go chętka przekręcić ten klucz i uwięzić wrogów, nie uczynił tego jednak w obawie, że zanim powróci z Korskim, spostrzegą się oni i gniew swój wywrą na dziewczynie, lub też uciekną innem, nieznanem przejściem.
Zbadawszy tedy sytuację, przekradał się z powrotem i znalazłszy w sali, gdzie mieściła się estrada, wskoczył na nią i bez trudu zauważył pokoik. Na szczęście i tu klucz tkwił od zewnątrz. Szybko przekręcił go i zajrzał.
Na niewielkiej kanapce spoczywał mężczyzna o rysach zmienionych, niemal zielony na twarzy i odziany jedynie w koszulę. Z trudem rozpoznał Korskiego. Oddychał ciężko a chrapliwe, do jęków raczej podobne westchnienia świadczyły, że nie śpi on snem naturalnym. Dokoła w nieładzie leżało porozrzucane ubranie.
— Korski! — zawołał, potrząsając gwałtownie śpiącego za ramię — obudź się! To ja...
Ten spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, poczem przymknął znowu powieki.
— Obudź się!...
Z całej siły potrząsał towarzyszem lat dziecinnych, starając go się rozbudzić — ale wszystkie te wysiłki pozostały daremne. Rzekłbyś, potrząsał bezduszną kłodą drzewa.
— Co tu robić?.... Ach, mam przecież... Przypomniał sobie nagle, że posiada w kieszeni flaszeczkę z a-