Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

giną przezemnie... Przódy biedny Korski... teraz pan znowu...
— Niechaj się pani uspokoi, panno Mary — odparł Den, który w chwilach największego niebezpieczeństwa zachowywał zimną krew — proszę nie rozpaczać! Zbłądziła pani wiele, ale może będzie to jej wybaczone, bo posiadała pani dobre serce i w gruncie była uczciwą kobietą. Co zaś się naszego losu tyczy?... Za niego nie ponosi pani odpowiedzialności... Korski zginął, gdyż chciał ją ostrzec, ale zawsze groziło mu niebezpieczeństwo, skoro pracował u Doriałowicza.. Nie byłby ten powód, byłby inny... Tem bardziej, że poderzewał on swego szefa oddawna, no i zapewne „dyrektor” miał go na oku! Jeśli o mnie chodzi... również nie należy się martwić... Panno Mary, taki już los detektywa, że nie jest pewny ani dnia ani godziny i nie wie kiedy go napotka niespodziewana śmierć... To prawo wojny...
Słowa te przepojone głęboką filozofją, nie wpłynęły kojąco na dziewczynę. Osunąwszy się w kącie na ziemię i ukrywszy twarz w dłoniach, załkała znowu boleśnie...
Den przez czas jakiś spozierał na nią i rzekłbyś ciepłe promienie zaigrały w jego stalowych, zazwyczaj patrzących zimnie i obojętnie, oczach. Wreszcie, jakgdyby nie zamieszając się rozczulać, zmarszczył się srodze. Później nadstawił ucha. Po przez żelazne drzwi dobiegały odgłosy licznych kroków i pospiesznego krzątania.
— Hm! — mruknął — zaraz koniec zabawy! Zakładają minę! Kto ciekaw życia pozagrobowego wnet się przekona, jak ono się w rzeczy samej przedstawia!



215