że z zaniepokojeniem jęła w stronę ich stolika spoglądać, siedząca za bufetem pani Lucka. Z niemniejszym zdziwieniem spoglądali na nich i stali bywalcy „Czerwonego Koguta”, nie rozumiejąc, jaka to wypaść mogła okazja, że zazwyczaj srogi gospodarz, dziś jest „pod gazem” i raz po raz z rorzewnieniem wyściskuje grubego i niepozornego pana...
Nie przeszkadzały im jednak te spojrzenia. Obecnie Wawrzon z kolei, jakby bardziej jeszcze pragnąc Hipcia zachęcić do nowego małżeńskiego związku, wykładał o wielkich zaletach charakteru pani Lucki, zaznaczywszy, że i Mańka je w równym stopniu posiada... Nie wiadomo jak długo ciągnąłby swe wywody, gdyby nagle wielki ścienny zegar nie wydzwonił dziesiątej.
Welesz zerknął nań i zawołał.
— Ale... Trzeba iść...
— Co? — zapytał Wawrzon, nie rad, iż tak rychło chce go opuścić miły kompan. — Źle tu tobie siedzieć?...
— Nie... Kiedy Den...
W trakcie gorącej rozmowy obaj zapomnieli o detektywie. Pierwszy teraz Hipcio skojarzył godzinę dziesiątą z nieobecnością Dena.
— Jak wyszedł — wyjaśniał — była siódma... Miał wrócić za dwie godziny... Minęło blisko trzy... Mówił, że o ile nie wróci, mamy natychmiast zawiadomić policję...
Balasowi, choć był pijany, również coś nie coś poczęło się przypominać.
— Ano tak... — przytwierdził.
— Więc idziemy do komisarjatu...
Podobne zakończenie wieczoru nie uśmiechnęło się Wawrzonowi. W mózgu jego otumanionym oparami alkoholu, nagle zaświtała genjalna myśl:
— Et, co tam glina!... To jest chciałem powiedzieć policaje! — zawołał — co one tam zrobiom... Policja tak