Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

tera śledzi psy, chodzące bez kagańca, że nima czasu na łapanie grandy... — Wawrzon zawsze miał różne żale do władz bezpieczeństwa, a ostatnio zapłacił karę za ulubionego buldoga — inaczej zrobim...
— Jak?
— Pójdziem sami Dena poszukać...
Gdyby Hipcio by nie był tak pijany, zapewne ów projekt nie bardzo trafiłby mu do przekonania. Szukanie detektywa w takim stanie, w jakim się znajdowali, nie wielkie mogło wydać rezultaty. Jednak pod wpływem licznych „kolejek”, poczuł się nagle ożywiony duchem bohaterskim i zawołał:
— Świetnie!... Gdzie on mówił, że...
— Czekaj.. czekaj... Skolimów... willa — lasek stacja...
— Oto... to..
— Idziem!...
Obaj nieco niepewnie, ale z wielkim rumorem, podnieśli się od stolika. Patrzyła na to jeszcze z pobłażaniem pani Lucka, ale jej cierpliwość wyczerpała się, gdy małżonek, zniknąwszy na chwilę w pokoju, w którym zamieszkiwali, wnet stamtąd powrócił, ubrany w bekieszę i karakułową czapkę.
— Ty dokąd? — zapytała groźnie.
— Sza! kobito... sza!.. wielgi interes...
Zrobił poważną minę i położył palec na ustach.
Nie zaimponowało to małżonce.
Wstydzibyś się pijaku! — syknęła — znowu zaczynasz?... Nigdzie nie pójdziesz....
— Sza!... kobito.. sza! Den przykazał...

Wawrzon wiedział, jak poradzić sobie ze swoją połowicą Gdyby wymienił inną jakąkolwiek przyczynę, napewno pani Lucka zaoponowałaby jeszcze ostrzej, i nie chcąc wywoływać w knajpce awantury, musiałby

219