pozostać. Nazwisko detektywa wywarło wpływ magiczny — wszak w rzeczy samej, niedawno siedział w ich towarzystwie...
— Den? — powtórzyła mniej pewnie.
— Tak! Sekret!... Wielga rzecz!... No idziem..
I bez przeszkód, wraz z Hipciem, który w tym czasie również zdążył się ubrać, wytoczył się przed „Czerwonego koguta”
Trzymając się pod ręce, choć z mozołem zachowując równowagę, obaj panowie dość długo czekali na taksówkę. Wreszcie jakiś szofer zdecydował się do nich pojechać.
— Jadziem do Skolimowa! — krótko oświadczył Wawrzon — ja płacę...
— Nie, ja płacę! — odparł Hipcio, wyciągając gruby portfel i potrząsając nim w powietrzu.
Szofer, który z początku nie żywił zbytniego zaufania do swych gości, znęcony widokiem zasobnych portfelów i hojnego napiwku, jaki mu pasażerowie obiecali, zgodził się pojechać. Różne fantazje przychodzą pijakom do głowy — był do nich przyzwyczajony — a może tam naprawdę mieszkają....
— A dokąd jedziemy?
— Do lasku.... koło stacji...
Wzruszył ramionami, uśmiechnął się i skinął głową. Z trudem wsiedli obaj do taksówki i rozpoczęła się jazda.
W aucie powróciło dawne rozczulenie, a że pod wpływem alkoholu każdy pijak musi się wygadać, prawili obaj naraz, ciepło i serdecznie. Podczas gdy auto mknęło po wybojach, podrzucając ich bezustannie do góry, złączeni braterskim uściskiem gadali bez przerwy lecz zapewne z trudem przyszłoby im powtórzyć na trzeźwo, szczegóły ożywionej rozmowy. Sens ogólny był