Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

taki, że poprzysiągłszy Hipciowi przyjaźń dozgonną, którą miał jeszcze zacieśnić związek jego z Mary, Balas w tej sprawie przyobiecywał jaknajdalej idącą pomoc. Osoba Dena i cel wycieczki zeszły na plan dalszy. Śród ożywionej rozmowy, czas leci błyskawicznie, to też zdziwili się obaj, gdy szofer przystanął i oświadczył:
— Jesteśmy!
— Ale gdzie jesteśmy? — zapytał Hipcio, z wielkim zdumieniem w głosie.
— Tam, gdzie panowie kazali mi jechać. Przed stacją w Skolimowie! Niema tu nikogo, bo noc... A lasek to już panowie sami muszą sobie odszukać...
— Aha!... Racja!.
— Odszukamy! — przytwierdził z przekonaniem Balas.
Wygramoliwszy się z auta i zapłaciwszy suto szoferowi, który oddalił się, śmiejąc głośno z niezwykłych pasażerów, poczęli błądzić.
Istotnie może o sto metrów, za budynkiem stacyjnym, widniał jakiś lasek. Tam skierowali swe kroki.
Znalazłszy się jednak w tym lasku, w żaden sposób nie mogli znaleść drogi. I tu drzewa i tu drzewa, gdzież miała być ta willa? Potykając się, krążyli niemal w kółko, a podróż ta popijanemu dookoła, wydała im się niezwykle długą i uciążliwą wędrówkę.
— Ależ to puszcza! — oświadczył z przekonaniem Hipcio, nigdy nie myślałem, że pod Warszawą rosną tak wielkie i gęste lasy...
— Ano, widzisz! — przytwierdził Wawrzon, któremu gęste krople potu spływały z czoła — wszystko bez te wojne się zmieniło... Nowe lasy niemcy zasadzili...

— Co robić? Jak szukać Dena?

221