— Czekaj!... Czekaj!... Co nagle, to po djable! — Trochę se wypoczniem.
Osunął się na mokrą ziemię pod jakąś sosną. Wyciągnął z kieszeni buteleczkę araku, zabraną w tajemnicy przed żoną, do kieszeni.
— Wiedziałem — rzekł poważnie — co trza będzie siły naprawić!...
Uprzejmie podał Hipciowi. Hipcio też nie był od tego i w przeciągu paru minut pusta butelka leżała na mokrym mchu! Teraz Balasa ogarnęło rozmarzenie zupełne. Nic już właściwie nie kombinował, ani gdzie jest, ani w jakim zamiarze tu przybył. Widział tylko dokoła drzewa. Te napełniły go wielką radością, a wilgoć i krople dżdżu, wydały mu się majową rosą.
— Całkiem ksiuty! — szepnął z zadowoleniem.
— Co... ksiuty? — powtórzył Hipcio, który czule obejmował sosnę.
— Ano... majówka!.. Tylko, że dziewczynki — brak?...
— Jakto dziewczynki?...
— Ano, nastajaszcze ksiuty, majom być z dziewczynkom!... Raz człowiek się od Lucki wydostał, to i sam siedzi... Drzewo obejmuje, jak nieprzymierzając, ty...
— Ach! — westchnął boleśnie przyjaciel.
— Nigdy człowiek fartu nima! — skarżył się dalej Balas. — Ale... co jest?
Jakby wywołany jego tęsknotą za damskim towarzyszem, zdala zabrzmiał jakiś kobiecy głos... Głos ten rozbrzmiał dość silnie i zbliżał się w ich stronę.
— Co jest! — powtórzył, powstając ze swego miejsca, i niepewnie patrząc przed siebie.
Z początku, zamroczony alkoholem, nic nie mógł rozróżnić, śród ciemności. Lecz postąpiwszy o parę kro-