ków zauważył, że w ich kierunku biegnie jakaś postać niewieścia. Stawała się coraz wyraźniejsza. Ubrana strojnie, w lekkich pantofelkach, bez kapelusza.
— Mamy dziewczynkę! — szepnął radośnie.
Ale biegnąca osóbka — którą wyraźnie zaobserwować było można — bynajmniej swem zachowaniem nie zdradzała, że przybyła tu na przyjemną wycieczkę. Na twarzy jej malował się wielki lęk, a z ust wyrywał się wciąż okrzyk:
— Ratujcie!...
— Stój że panna!... — zawołał Balas, gdy zrównała się z nim. — Czego się panna drzesz?
Postrzegłszy Welesza i Balasa przystanęła, jakby pragnąc się schronić za nich.
— Ratujcie! — powiodła dokoła błędnym, pełnym przerażenia wzrokiem — on mnie goni...
Balas nie zdążył otrzymać dalszych wyjaśnień, bo tuż wślad za dziewczyną ukazał się prześladowca. Był to niski krępy mężczyzna, na którego twarzy malowały się obecnie gniew i zaciętość. Zdumiony, zatrzymał się na widok mężczyzn, których obecności w lasku najmniej mógł się spodziewać i aż usta nieco otworzył ze zdziwienia. Chwila ta zupełnie wystarczyła Balasowi.
— Masz! — ryknął, podskoczywszy i uderzając z całej siły nieznajomego w twarz — kobiety będziesz po nocy ganiał!...
Gdy Balas bił, to bił dobrze. Cios trafił w szczękę prześladowca, jak kłoda, zwalił się na ziemię...
— Więc jestem uratowana! — szeptała w tym czasie dziewczyna... Ale chodźcie, chodźcie ze mną, może i tamtych uda się ocalić...
— Mamy iść?...
— Tak! Tak... Tylko prędko!...
— Zaraz! — Balas jeszcze tyle kombinował, że