mało nawet pił a oczy ciągle miał wlepione w jeden punkt — a tym punktem była Mańka.
Trzy miesiące już blisko upłynęło od czasu tych niemych zalotów, lecz dziewczyna...
Hipcio coraz więcej był onieśmielony i nie wiedział, jak z nią zacząć rozmowę. Toć na pieniądze mało zwracając uwagi, odrzuciwszy najponętniejsze oferty, powróciła za bufet... Zrozpaczony udał się po pomoc do dobrego swego przyjaciela Balasa, ten, choć mu jej zasadniczo nie odmawiał — tak rzekł:
— Wisz pan, panie Hipek! — po pamiętnym wieczorze, nie będąc pijany, nie śmiał go wprost per „ty” traktować. — Bez „gazu” z kobitami głupi jezdem!... Wciąż gadam... ona nic... Trza samemu łeb szwagierce pokołować..
Przyczyną powciągliwości było to, iż gdy razu z Mańką rozpoczął ten temat, ofuknęła go tak ostro, a nawet zagroziła porzuceniem posady, że nie śmiał ponownie drażliwej kwestji poruszać.
Niewiększy skutek odniosła interwencja pani Lucki.
— Co ty wyrabiasz, — mówiła do siostry, — chłop zakochany... A ty na niego, jak na psa... Onby się ożenił, a tak się obrazi...
— A niechaj się obraża!
— Co ty gadasz? Nie bądź głupia!
— Będę głupia!
Lucka odeszła, ruszywszy ramionami, Mańka tylko uśmiechała się lekko.
Wreszcie Welesz zdobył się na odwagę i sam zaczepił swą bogdankę.
— Panno Mary, czy pani się nie domyśla?
— Nic się nie domyślam...
— Przecież ja panią kocham...