Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to świetnie.
Twarz Hipcia wykrzywiła się niemiłosiernie.
— Więc... — wybełkotał.
— Co więc?
— Ano... to...
— Nic...
Odeszła za bufet. Ale Hipcio tym razem nie dał za wygraną i pośpieszył wślad za nią.
— Czy pani nie rozumie, że ja mam najuczciwsze zamiary...
Spojrzała uważnie na niego.
— Panie Hipolicie! — rzekła. — Sparzyłam się razy tyle, że przywykłam nie wierzyć mężczyźnie... Pan bawi się kobietą, a później ją porzuci dla innej. Nie chę być niczyją rozrywką i nie pragnę losu pańskiej żony...
Hipcio zmięszał się okrutnie.
— Niech pani uwierzy! — począł się tłumaczyć, — że ostatnie przejścia zrobiły na mnie wrażenie ogromne. I ja dziś życie pojmuję inaczej... Jeśli pani mnie nieco polubi, miłości nawet nie wymagam, będziemy szczęśliwi...
Teraz ton jej głosu zabrzmiał serdeczniej.
— Nie chcę mieć męża, któryby mnie zdradzał, lub któremu jabym przyprawiała rogi... Z takich, jak ja, co przeszły przez piekło życia, bywają najlepsze i najwierniejsze żony... Ale czy nie zniechęci się pan, czy nie wypomni mi kiedy mojej przeszłości... Jabym tego nie zniosła...
— Nigdy...

— Proszę się dobrze zastanowić... Byłam dziewczyną ulicy i przyznać się do tego nie wstydzę... Połaszczyłam się raz jeszcze na złote góry i za to zostałam

233