— Ależ to stary człowiek, wcale nie wygląda na takiego, który hula...
— Proszę się nie rozczulać! Żadnych prolongat i udogodnień! Jeśli w terminie nie zapłaci, wie pan, co ma uczynić...
— Chciałem tylko zaznaczyć...
Doriałowicz spojrzał tak surowo na swego sekretarza, iż ten urwał, nie dokończywszy zdania. Poprawił wspaniałą perłę w krawacie — tę samą, która zaimponowała Mańce, poczem zabłysły kosztowne pierścienie. Powoli wycedził:
— Od pewnego czasu, zauważyłem panie Korski, iż poczyna pan czynić uwagi w sprawach, jakie go nic nie obchodzą. Gdy wyciągałem pana z błota i z tego środowiska zepsucia, w jakiem pan tkwił, nie był pan równie rezolutny!
Po przystojnej twarzy sekretarza przemknął cień niechęci. Doprawdy zbyt często niemiłe chwile życia wypominał mu patron. Przypominał mu ów okres, kiedy po daremnych wysiłkach zdobycia posady, żerował po różnych kawiarniach, restauracyjkach i drugorzędnych klubikach. Spragniony zabawy a czasem i głodny nie przebierał w środkach. Przypominał mu się i ów pamiętny wieczór, kiedy po sutej kolacji w pierwszorzędnym lokalu, nie miał czem wyrównać rachunku i już zbierała się dokoła groźna burza, gdy podszedł Doriałowicz, rachunek zapłacił, poczem długo go rozpytywał i zaproponował posadę u siebie. Ale wówczas Doriałowicz nie miał tego sępiego wyrazu twarzy i nie znał on tak jego interesów, jak dzisiaj je zna, lub wydaje mu się przynajmniej, że je poznał. Zresztą w jednym pomylił się Doriałowicz, był lekkomyślny, nie nie był zepsuty ostatecznie.