— Skoro pan chce — mówił wzburzony Korski, któremu było wszystko jedno, jakie skutki pociągnie rozmowa — odpowiem! Gdy przyjmowałem posadę u pana, sądziłem, że istotnie pracować będę w owym towarzystwie „Prodlas”... Tymczasem o owym „Prodlasie” pozatem, że jakoby istnieje na kresach oraz, że podobny napis zdobi mosiężną tabliczkę na drzwiach pańskiego mieszkania i bilety wizytowe, nie wiem nic! Natomiast codziennie daje mi pan do załatwienia sprawy, w których z ostatniego mienia wyzuwać ludzi należy, postępować z największą bezwzględnością... i...
Korski urwał. Zapewne chciał dodać, że nie przypuszczał, iż pracować będzie u człowieka, zajmującego się tajemniczemi, niewyraźnemi interesami, z których interesy lichwiarskie były jeszcze najwyraźniejsze. Uważał, że powiedział dość.
Doriałowicz siedział z lekko przymrużonemi oczami, a po twarzy błąkał mu się uśmieszek — znak ,jak bagatelizuje zarzuty swego sekretarza. Na szczęście, wie wiele nie — pomyślał — ale poczyna węszyć. Szczęście również, że za miesiąc nie będzie groźny. No, no, cóż za Kato chodzący, a on sądził, że ten za sto złotych, gotów jest na każde przedsięwzięcie. Ale, co począć z tym ptaszkiem? Odprawić zaraz, czy też udobruchać? Ot, chyba udobruchać i przez ten miesiąc mieć na oku...
— Panie Korski — rzekł — wysłuchałem pańskich wywodów spokojnie i jeśli je w ten sposób przyjmuję, to tylko dlatego, że, usprawiedliwiam sobie pana jego młodzieńczą egzaltacją... Doprawdy mnie cieszy, że podałem dłoń w ciężkiej chwili życiowej uczciwemu człowiekowi... Bezwzględnie jest pan uczciwym człowiekiem...