Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan dyrektor zechce wybaczyć... Istotnie uniosłem się niepotrzebnie... Ale te przypomnienia o przeszłości... Zresztą sam nie wiem czemu od jakiegoś czasu jestem dziwnie zdenerwowany... Co zaś się tyczy posady, to nie zamierzam...
Na to tylko oczekiwał Doriałowicz.
— I ja nie mam zamiaru panu wymawiać posady... — przerwał. — Przyznaję, postąpiłem nietaktownie, wspominając wypadki, które mogły go dotknąć... Puścimy więc tę przykrą rozmowę w niepamięć i niechaj wszystko pomiędzy nami pozostanie po staremu. No, zgoda?...
Wyciągnął dłoń. Korskim miotały sprzeczne uczucia. Może niesłusznie uczynił przykrość starszemu panu, któremu w rzeczy samej poza twardem prowadzeniem interesów nic nie mógł zarzucić, bo reszta to były tylko jego podejrzenia. A jednak...
Pozornie, serdecznie i z wielkim szacunkiem uściskał tę dłoń, wazką, o długich krogulczych palcach, ozdobionych brylantowemi pierścieniami i przechodząc do swych obowiązków sekretarza, począł:
— Zapomniałem powiadomić pana dyrektora, iż w czasie jego nieobecności telefonowała jakaś pani!
— Pani? Czy wymieniła nazwisko?
— Nie! Tylko imię. Mary. Powiedziała, że pan dyrektor będzie wiedział.
— Tak!
W owym wykrzykniku zabrzmiała pewność. Istotnie tajemniczą nieznajomą nie był nikt inny tylko nasza dobra znajoma panna Mańka, zajmująca ładne mieszkanko przy ulicy Wspólnej.
— Ach, tak — powtórzył Doriałowicz. — Wiem! Więcej niema pan nic do zakomunikowania?

— Nie!

27