— W takim razie jest pan wolny! Nie będę dzisiaj potrzebował pana!
Znów wyciągnął rękę do uścisku i pożegnał Korskiego uprzejmym uśmiechem. Lecz gdy sekretarz znikł za drzwiami z twarzy dyrektora zbiegł ów uśmiech uprzejmy, przybrała ona wyraz ni to zaciętości, ni to troski. Może myślał o Korskim i mimo pozornej zgody — żywił względem niego jakieś mściwe zamiary — a może zaprzątało go wspomnienie o Mańce?...
Dość, że po chwili niespokojnego bębnienia palcami po mahoniowym blacie biurka, powziął postanowienie i żywo pochwycił za słuchawkę, znajdującego się na stole telefonicznego aparatu.
Rzucił numer. Wnet na drugim końcu sieci odezwał się kobiecy głos, lecz nie był to głos Mary.
— To ty? — zapytał Doriałowicz. — Wiesz kto mówi?
— Oczywiście, wiem! Jabym cię nie poznała po głosie? — posłyszał odpowiedź.
— Znakomicie! Chciałem cię zawiadomić, iż znalazłem to, co szukasz!
— Doprawdy? Ładna?
— Bardzo! Potrafi się zachować w towarzystwie! Zdaje się, nie posiada skrupułów! Pochodzi ze złodziejskiej sfery!
— Świetnie! — w głosie tajemniczej rozmówczyni zabrzmiała radość. — Świetnie! Sądzisz, że mu się spodoba!
— Nie wątpię! Taki kobieciarz! Zresztą to jego typ!
— Jesteś genjalny! Kiedy mnie odwiedzisz?
— Chciałem być u ciebie za godzinę. Musimy omówić szczegóły.
— Oczywiście. Czy tam, gdzie zwykle?
— Tam, gdzie zwykle!