Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa była ukończona. Doriałowicz odłożył słuchawkę, zapalił papierosa i z lubością zaciągnął się dymem. Miał wygląd człowieka, który jest pewien, iż uda mu się jakieś trudne i skomplikowane przedsięwzięcie.

Korski wyszedł nieco oszołomiony, z domu, w którym zamieszkiwał jego zwierzchnik. Zły był na siebie, że tak rychło dał się unieść wzburzeniu i rad, że rozmowa niebezpieczna tak dobrze się ostatecznie zakończyła. Czy dobrze? Czy Doriałowicz był szczery czy też ułożył się tylko. Instynktem prawdziwego dziecka ulicy, instynktem awanturnika, co przez niejedno przeszedł w wielkomiejskiej dżungli, a otarł o nieskończoną ilość „kanciarzy” — w interesach swego szefa wyczuwał „coś” nieokreślonego a podejrzanego, czego sam nie mógł bliżej zdefinjować. Męczyło go owo „coś” a jednocześnie rozumiał, że w swych oskarżeniach przeciw „Prodlasowi” działał zbyt pochopnie, bo Doriałowicz jest za mądry, aby się popisywać nieistniejącą firmą.
Gdy szedł, dręczony wątpliwościami, poczuł, iż tyłu dotyka go czyjaś ręka. Obejrzał się. Za nim stał Den.
— Jak się masz! — przywitał go uprzejmie.

Korski z radością pozdrowił detektywa. Znali się ze szkolnej ławy. Był czas, tak jeszcze niedaleki, a który tak jednak odległym wydawał się Korskiemu, gdy świadomie unikał Dena, obawiając się, iż którego dnia ten go poprosi na niezbyt miłą, a niekoniecznie przyjacielską rozmowę. Dziś te obawy upadały. Uczciwie zarabiał na życie a z dawnych lat szczerze lubił Dena — bo Dena mógł nie lubić tylko taki, który uparcie dążył do osobnego apartamenciku w bezpłatnym mokotowskim „Palace Hotelu”.

29