— Widzę, wcale nieźle prezentujesz się Stachu — mówił Den, oglądając od stóp do głowy z lat dziecinnych towarzysza, i stwierdzając, że jest on ubrany nienagannie — szykowiec tip, top! Słyszałem pracujesz i powodzi ci się wcale dobrze! Szczerze cieszę się z tego!
— Owszem — odparł Korski, nie zamierzając z swej posady czynić tajemnicy — jestem sekretarzem Doriałowicza, dyrektora „Prodlasu”. Może słyszałeś?
Detektyw przymrużył ze zdziwienia jedno oko i niemal głośno zawołał:
— Ty... u Doriałowicza?... Nadzwyczajne!
Czyżby i ten co o nim wiedział? — pomyślał, zaintrygowany wykrzyknikiem detektywa. W razie zapytań, postanowił szczerze opowiedzieć towarzyszowi o swych podejrzeniach, gdyż bynajmniej nie miał zamiaru osłaniać dyrektora.
— Taki wysoki, szczupły, wytworny starszy pan? — dopytywał się dalej detektyw. — Podobno bardzo bogaty i solidny?
Korski odetchnął.
— Hm... tak... — mruknął.
— Ależ to nadzwyczajne! — mówił ze śmiechem detektyw. — Ta Warszawa niby wielkie miasto, a w gruncie taka mała, że wiecznie jeden na drugiego musi się natknąć...
— Ale właściwie o co ci chodzi? — rzekł Korski, którego dziwiły zarówno zapytania, jak i wesołość Dena. Den przystanął na chwilę, ujął go poufale pod ramię i wciąż uśmiechając się mówił:
— Opowiedziałbym ci pewną historyjkę, ale nie wiem, czy wolno mi zdradzać tajemnice twego szefa. Ten twój dyrektor to straszny lowelas...
— Co? Doriałowicz lowelas? — zowałał zdumiony Korski, który pracując blisko rok ze swym szefem