nabrał wręcz odmiennego przekonania, iż jest on na wdzięki niewieście bardzo mało wrażliwy — mylisz się chyba! Albo też jaki inny...
— Napewno ten sam! Dyrektor „Prodlasu”! Wyobraź sobie, poznał jedną dziewczynę, nawiasem mówiąc wcale, wcale przystojną, ale z prostej sfery... i oszalał... Słyszałem kupił jej mieszkanie, osypuje brylantami i złotem...
Sekretarz nie mógł wyjść z podziwienia.
— On taki zimny, oschły... On, który, gdy rozmawia z kobietą, nawet najładniejszą, zdawałoby się taksuje tylko, co od niej zarobić można... Ale, ale — zapytał, przypominając sobie ów damski telefon — czy ta osóbka nie ma przypadkiem na imię Mary...
— Oczywiście, Mary, — odparł detektyw, wiedząc, iż Mańka lubi „uarystokratyczniać” swe imię, — widzisz, że i ty coś słyszałeś! Tak, tak, mój chłopcze! Kto się nie kocha za młodu, ten warjuje na starość! Nawet bardzo oschłym starszym panom może się to wydarzyć! Pamiętaj o tem i póki czas — żeń się!
— Co on może mieć w tem za interes? — mruknął Korski, wciąż myśląc o swym szefie i nie zwracając uwagi na żarciki detektywa.
Den śmiał się głośno, spoglądając na twarz towarzysza.
— Widzę, żem moją wiadomością wywarł na tobie piorunujące wrażenie. Winszuję ci więc szczerze nowej szefowej... z lewej ręki... A gdy ją poznasz, to się w niej nie zakochaj... bo bestyjka wcale ładna... Teraz pożegnam cię, ale sprawa, niecierpiąca zwłoki...
— Kogo tam znowu śledzisz? — zapytał Korski raczej przez grzeczność, niźli przez rzetelne zaciekawienie.
— Śledzę właściwie nie osobę, a domek... Jest je-