zliczoną ilością jedwabnych pierrotów, lalek, poduszeczek i poduszek i po białych lakierowanych ze złoceniami, mebelkach i po tualecie, uginającej się pod ciężarem przeróżnych flakonów, flakoników i puderniczek — i położu szerokiem i po dywanie puszystym, wreszcie po pięknych, w złotych ramach, sztychach z XVIII wieku, zdobiących jasne obicia.
— Cie... cie... fajno... — powtórzyła.
Mańka, leżąc niedbale na otomanie, ćmiła długiego papierosa i z wyrazem wyższości a pobłażania słuchała zachwytów byłej koleżanki.
Od dwóch tygodni zajmowała ten wspaniały apartament, składający się z trzech pokojów, łazienki i kuchni. Coprawda, mieszkanie nie było jej własnością, bo wynajął je Doriałowicz od jakiejś artystki, która na czas dłuższy wyjechała zagranicę — lecz czyż miała w te szczegóły wtajemniczać koleżankę? Poco? Przecież dlatego głównie ją zaprosiła, spotkawszy przypadkiem na ulicy, aby się pochwalić swoją wspaniałością. Czyż nie zaznaczał Doriałowicz, iż skoro tylko okoliczności pozwolą, kupi jej na własność podobne mieszkanko. Napewno spełni swą obietnicę, bo czyż, w każdym razie, nie wydał na nią ładnych paru tysięcy? A chwilowo wszystko to jest jej — i ten pokój sypialny, i salonik, z empire’owemi meblami, i stołowy z gdańską szafą, i ta łazienka, cała wyłożona lustrami... Podobnego apartamenciku nie powstydziłaby się księżniczka i dobry gust miała prawdziwa właścicielka mieszkania, urządzając je w ten sposób... Jedno tylko niepokoiło Mańkę...
Tymczasem przyjaciółka wykładała dalej:
— Miałaś, siostro, fart i dobrego frajera udało się tobie znaleźć... Nie każda ma takie szczęście, bo pieskie czasy dziś poszły... Granda i sama granda, a porządnego człowieka nie napotkasz... Nietylko każdy chce grosze