— Stary kawał, — przerwała — jak która głupia, to się nabierze! Handel żywym towarem! Angażują na artystki filmowe, a później wywożą do Argentyny.
— Wcale nie, Mańka! To nie handel żywym towarem! Nie wywożą zagranicę, tylko gdzieś pod Warszawę, a tam, czort wie, co robią... Mordują kobiety!... O, to bardzo ciekawa historja...
Mańka była przyzwyczajona, że w sferach wesołych panienek od czasu do czasu pojawiały się baśnie o tajemniczych upiorach, wampirach, Kubach rozpruwaczach i innych zbrodniarzach, krających kobiety na kawałki. To należało nieomal do zawodu. Była nawet cecha specjalna, charakteryzująca podobnego sadystę — podwójne zęby na przedzie. Dlatego też, panny, często, niby niechcący, oglądały uzębienie swoich przyjaciół. Do podobnych opowiadań przyzwyczajona była Mańka, — i choć więcej wykształcona od innych, nie wierzyła im wcale — jednak słuchała z przyjemnością.
— Bajdy! — zawołała, pragnąc niedowierzaniem podrażnić przyjaciółkę i wyciągnąć z niej więcej szczegółów, — banda, mordująca kobiety? Et...
— Ty się nie mądrz, Mańka... Jak ja powiadam, musi być prawda... Sama znam jedną i ty ją znasz...
— Ja znam? Kto?
— Józka!
— Józkę porwali?
Lolka zadowolona, że jej wiadomość sprawiła należyte wrażenie, poprawiła się na swem siedzeniu, wyżej jeszcze pokazując nogi w cielistych pończochach, poczem głosem tajemniczym, w którym przebijało nieco lęku, jęła wykładać:
— Tak, porwali... Najlepiej mogę opowiedzieć, bo sama przytem tak, jak byłam... Widzisz... Od paru już miesięcy gadają po Warszawie, że jacyś tajemniczy lu-