Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

mogę... Coś: wyjazd, tajemnica... Potem odpala forsę... Widzę same setki... będzie może tysiąc.
— Nie widziałaś, jak ten pan wyglądał? — zapytała zaciekawiona Mańka.
— Właśnie, że bez te szpare dobrze widzieć nie mogłam. Tylko tyle, że wysoki, starszy, z brodą...
— A co było dalej?
— Dał forsę, coś jeszcze poszeptał, poszedł... Za nim w parę chwil potem, Józka... Wychodzę i ja, a wracam dopiero wieczorem, niby wcale w domu nie byłam... Józka jest. Jak ci nie zacznie mnie całować, a tańczyć, a skakać... Lola — powiada — karjerę zrobiłam... Ale co, jak, jeszcze sekret... Jest jeden taki gość, co mnie angażuje do siebie, ale chwilowo nic mi gadać nie wolno. Jutro się wyprowadzam, a dziś stawiam fest kolację... Postawiła. To i trunki piła i wlała się nawet porządnie, a ja ciągłam za język... Nic nie chciała powiedzieć. Na drugi dzień wyjechała, a Wielgusowej zapłaciła za trzy miesiące.
— Jakież to porwanie?
— Czekaj. Mija tydzień, drugi... Kombinuję — napisze. A tu żadnego listu od niej. Mija miesiąc — myślę, ważna się zrobiła, zapomniała o koleżance i nie chce jej znać, nie tak, jak ty, co do siebie zaprosiłaś.... Świnia jest i tyle...
— Nie wiesz, co się z nią stało?
— Powiadam: czekaj! A tu przedwczoraj, naraz w nocy ktościk puka do Wielgusowej. Baba leci do drzwi i jak ci nie zacznie lamentować! Wypadam i ja. Patrzę... Oczom nie wierzę... Przed nami stoi Józka, pokrwawiona, pobita, w podartej sukni balowej, włosy poczochrane, bez kapelusza... Stoi, niby nas poznaje, a nie poznaje...

— Co ty mówisz?! — zawołała Mańka.

39