Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— My ją zaraz z Wielgusową do łóżka. A ona to się śmieje, to płacze, to krzyczy, że się boi... Lecimy po doktora. Doktór powiada: wstrząs nerwowy, silna gorączka, przejdzie za parę dni, potrzebny spokój...
— Nadzwyczajna historja! — przerwała Mańka, której z podniecenia wystąpiły aż wypieki na policzki — nadzwyczajna! Ale skąd wiesz, że to jakaś banda? Że porwali Józkę i chcieli się nad nią znęcać? Może poprostu znudził się jej ów starszy pan, uciekła od niego i zwąchała się z jakimś łobuzem, który jej pieniądze zabrał a na dodatek pobił?
— I ja tak na początku se kalkulowałam, — szybko odparła Lolka, — bo te uderzenia na jej ciele i rany, to nie były poważne i wyglądało, jak żeby kto ją kułakiem albo kijem zgrzał.. Ale kiedy ona gadała takie rzeczy...
— Co mówiła?
— W gorączce, jednym ciągiem: stary drań... morderca... ledwie uciekłam... dom pod Warszawą... Tam zabijają... podziemia... ratujcie... za mną goni... Zbóje... zbóje!
— Okropne! — zawołała Mańka, — okropne.. No, ta banda, to twój domysł... Ale w każdym razie...
— Jaki domysł, — oburzyła się przyjaciółka, — trzy kobiety przedtem zginęły, teraz Józka wraca pobita i w gorączce takie rzeczy klepie... Ja ci raz jeszcze powiadam: jest banda!...
Snułaby może dłużej swoje wywody panna Lola, zmierzając do niezbitego udowodnienia, że w Warszawie grasuje tajemnicza szajka, mająca na celu porywanie kobiet, i że jedną z ofiar tej szajki stała się jej koleżanka, — gdyby ożywionej rozmowy nie przerwał nagle dzwonek.

— To pewnie mój stary! — Pewne zmięszanie

40