Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz Doriałowicza stawała się coraz bardziej posępna.
— Moja droga Mary, — rzekł niby serdecznie, — rozumiem, że z poprzedniego... hm... okresu twego życia mogło ci pozostać nieco niewłaściwych znajomości. Ale dlatego też prosiłem cię wyraźnie, jeśli pragniesz naprawdę zająć jakie stanowisko... hm... być, że się tak wyrażę, moją córką... abyś nie przyjmowała tych koleżanek u siebie... Zgoda? W przeciwnym razie byłbym bardzo niezadowolony, a chyba nie chcesz się ze mną pogniewać?
— Ja z panem? Nigdy! Zaraz ją wyprawię!
Tyle pokory zadźwięczało w głosie Mańki, iż ten, ktoby ją znał oddawna, zdziwiłby się niepomiernie. Ona zwykle taka samowolna i niezależna, tym razem odpowiadała ulegle, obawiając się urazić Doriałowicza. O, bo nie na nim zależało jej tyle — nie czuła doń żadnego przywiązania, lękiem raczej napawała ją jego oschłość, — obawiała się tylko utracić mieszkanie i to wszystko, co ją otaczało dokoła. Doriałowicz był taki niezrozumiały, dziwny i nigdy jeszcze podobnych nie spotykała mężczyzn. Czyż nie mówiła mu dotychczas „panie”, podczas gdy on ją zwał „Mary”, lub „kochane dziecko”.
Uległość ta widocznie spodobała się Doriałowiczowi.
— Kochane dziecko, — rzekł zwykłym sobie sposobem, — uczyniłem dla twego dobra ze szczerego serca uwagę, lecz nie jestem takim tyranem, abym cię miał pozbawić miłego towarzystwa... Dokończ rozmowy, ja zaczekam w pokoju obok...
— Wnet ją wyprawię...

Mańka zakręciła się na wysokim obcasie, zamierzając pobiec do saloniku, aby pod zręcznym pozorem pożegnać przyjaciółkę. Jeszcze chwila, a nastąpiłoby to

42