poważnie częstował papierosami, a panna Lola, zapalając swego, na wszelki wypadek robiła do dyrektora „oko” — Mańka zastanawiała się, czemu zatrzymał jej koleżankę. Czyż był kobieciarzem i przypadła mu ona do gustu? Wnet jednak porzuciła podejrzliwą myśl ,widząc, że Doriałowicz wcale nie reaguje na awanse Loli. Wtedy wyszukując tematu do rozmowy, przypomniała sobie niezwykłe opowiadanie przyjaciółki, które uczyniło na niej wielkie wrażenie.
— Wie pan, dyrektorze — rzekła, zwracając się do Doriałowicza, — Lola opowiadała historję, że mnie aż dotychczas przechodzi mrowie...
— Cóż takiego? — zapytał zaintrygowany.
Pannę Lolę świerzbił język, jednocześnie, chcąc na siebie zwrócić uwagę, żywo przerwała przyjaciółce:
— Jest w Warszawie banda, porywająca kobiety!
— Co takiego? — powtórzył wolno Doriałowicz, — banda, porywająca kobiety?
— Tak, tak... Okropna banda... właśnie — jęła pleść prędko, opisując niezwykłe wypadki. W czasie opowiadania twarz Doriałowicza zwykle bez wyrazu, obojętna na wszystko, parękroć zabarwiła się żywszym rumieńcem. Wykwitał na niej wyraz niekłamanego oburzenia. Znać było, że ci, którzy oporządzili w ten sposób biedną dziewczynę są mu wstrętni i że budzą w mim wielki gniew. A gdy Lola skończyła swą opowieść, zawołał z mocą:
— To wstrętne!....
Obie dziewczyny przywtórzyły mu wykrzyknikami:
— Wstrętne!... Ohydne!...
— Jednej rzeczy tylko nie rozumiem, — mówił Doriałowicz, uspokoiwszy się nieco. — Nie rozumiem, czemu panna Lola, przepraszam, że się tak poufale wyrażam, — na zasadzie jednego oderwanego faktu znęca-