Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

cją, niski, łysawy, o czerwonej, ozdobionej niewielkim, jasnym wąsikiem twarzy i jasnych oczach, spoglądających na świat z wyrazem wielkiego rozbawienia. Sprawiał raczej komiczne wrażenie, a szacunek, z jakim go witali kelnerzy, odnosił się zapewne nie tyle do jego osoby ,co do dobrze wypełnionego portfelu. Stał pośrodku sali, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu miejsca, bo wszystkie stoliki były już zajęte.
Ujrzawszy nowoprzybyłego, Doriałowicz nietylko poniechał dalszych refleksyj, lecz zerwawszy się ze swego miejsca, podążył ku stojącemu pośrodku sali dobrodusznemu grubasowi.
— Któż to taki? — zapytała Mańka, wskazując oczami w stronę, dokąd się skierował ich amfitryjon.
— Nie zna pani? — szybko zapytaniem na pytanie odpowiedział Korski. — To ten słynny bogacz Welesz.
— Welesz?... — powtórzyła, jakby sobie coś przypominając.
— Birbant i ogromny zwolennik płci pięknej... Pozatem najpoczciwsze serce, choć wygląda, jak figura z operetki. Każdy go naciąga, ile może... Odziedziczył po ojcu, fabrykancie, ogromny majątek i trzeci rok tak hula... Jak sam powiada, na złość swej żonie, której nie cierpi...
Mańce zupełnie wystarczyły te informacje, osoba Welesza interesowała ją mało, postanowiła wykorzystać chwilę nieoczekiwanego sam na sam.
— Panie Stachu, — odezwała się do towarzysza serdecznie, — poznał mnie pan, prawda? Co za dziwny zbieg okoliczności... Chciałabym szczerze pogadać z panem...
— Bardzo chętnie, panno Mary...

Choć ongi mówili sobie wprost po imieniu, przy-

51