Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

leszu. Może łączyły ich jakie wspólne sprawy? A może chciał ją wypróbować, zapoznając z bogaczem, ciskającym bez rachuby pieniędzmi, a w dodatku kobieciarzem?
— Pan Welesz, — rzekł, widocznie pragnąc udzielić niejakiego wyjaśnienia swej pupilce, — jest złotym człowiekiem, tylko trzeba się do niego przyzwyczaić...
— Racja... racja... — tamten zawołał, widząc, że dziewczyna uśmiecha się lekko. — Kto mnie nie zna, ten się krzywi, a kto pozna — szczerze lubi. I pani musi mnie polubić... Od dziś zapowiadam, zaczynam się starać o jej względy... O, bo w pani... przepraszam, zdaje się, Mary, zakochałem się odrazu...
— Tak prędko? — zapytała z odrobiną kokieterji, bo której kobiecie nie pochlebiają hołdy.
— U mnie wszystko prędko idzie! — odparł Welesz, przyczem zrobiło niej tak ucieszne „oko”, że parsknęła śmiechem.
Niemniej ubawiony wydawał się dyrektor. Tymczasem Welesz prawił:
— Zaproszę i pokażę moją kolekcję...
— Ach, tę kolekcję... — zauważył, skrzywiwszy się nieco Doriałowicz.

Welesz znany był z tego, iż w swojem, urządzonem z przepychem mieszkaniu, poza przeróżnemi cennemi zbiorami, posiadał wspaniałą kolekcję biżuterji, niezwykłej wartości, którą się chętnie chwalił i pokazywał przeróżnym damulkom. Ponieważ żona jego, — a z żoną żył bardzo źle, — przeważnie bawiła zagranicą, mógł sobie na nieco frywolne odwiedziny pozwolić, a na „oglądanie kolekcji” łaszczyły się różne niewiasty, w nadziei, że dzięki swym wdziękom coś z tej kolekcji uszczkną... Różnie tam bywało. Wiele kosztownych pierścieni, musiał zastępować właściciel nowemi a sam

54