Mańka doprawdy nie wiedziała, jak się zachować. Głupio się czuła słuchając tych zwierzeń, ubódł zaś ją szczególnie ostatni wykrzyknik grubasa. Korski siedział wodząc bezmyślnie palcem po serwecie, Doriałowicz zaś spozierał w swą szklankę, rzekłbyś całkowicie w tę kontemplację zatopiony i myśląc zapewnie o czem innem. Uznała za stosowne zaprotestować.
— Zapomina pan, że i ja jestem kobietą!
Welesz zrobił żałosną minę.
— Znowu się pani obraziła! Ależ ja pani wcale nie miałem na myśli. Pani jest przyjezdną, pani nie jest warszawianką...
— A coż panu warszawianki zawiniły?
— Niecne niewiasty — odrzekł z przekonaniem — i nie mam dla nich żadnego szacunku... Tylko taką poznasz... a tu zaraz... Hipciu kup, Hipciu postaw, Hipciu pożycz... bo Hipolit do usług mi na imię... I myśli pani, że tak postępują tylko kokoty... Gdzież tam... Najprzyzwoitsze nibyto kobiety, których mężowie ciężko pracują... Naciągnie a później ucieknie. A czasem w porozumieniu z panem mężem... Zapraszasz ich razem na kolację, to on nie może iść, bo go głowa boli... ją samą puszcza... a potem wcale się nie pyta skąd pierścionek, skąd jedwabne pończoszki, skąd stroje... Et...
Mańka ugryzła się w wargę, aby nie krzyknąć. To co teraz usłyszała było, jak żeby Welesz wyrwał z jej ust własnych. Doskonale znała te panie, spoglądające na „zawodowe panny” z pogardą, tych panów cichych pomocników swych żon. Czyż inaczej mogły by się tak stroić i bawić te ciche konkurentki. Był to również jeden z objawów współczesnego życia, współczesnej gangreny, ale znakomicie ukryty za parawanem. Ich nigdy nie łapała policja i całowano ich ręce z szacunkiem, bo po za niemi stał „pozór”. Z przekonaniem te-