Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zbliżył się do tej budki — a krokiem pewnym podszedł do drzwi jednego z gabinetów i zastukał w nie lekko.
Po cshwili, posłyszawszy konwencjonalne „proszę”, wszedł do wewnątrz.
W gabinecie siedziała czarno ubrana kobieta.
— Dość długo czekałam! — oświadczyła.
— Nie mogłem wcześniej — jął się tłómaczyć — jak ten zaczął swoim zwyczajem bzdurzyć...
— No tak — przerwała. — Widziałam ją — wskazała na okno gabinetu, wychodzące na ogólną salę. — Wcale, wcale niczego... Jak idzie?...
— Pali się do niej, jak siarka... Już jej zdążył opowiedzieć i o kolekcji... i o żonie...
— O żonie!... zauważyła tajemnicza niewiasta z przekąsem.
— Tak! Plotł, to co zwykle, jak wiesz... Wszystko idzie znakomicie... Dziewczyna trzyma się tak, jakbym nigdy nie przypuścił...
— Tylko ty mi się w niej nie zakochaj! Czy naprawdę między wami nic niema?
— Przysięgam ci! Możesz nie być zazdrosna! Tu chodzi o ważniejsze sprawy! Co teraz robić?
— Jakto! co teraz robić?
— Czy ją wtajemniczyć?
— Oszalałeś! Nigdy!
— Więc?
— Pozostaw to mnie! Ona sama wszystko zrobi, nawet nie wiedząc, że dla nas działa!
— Sądzisz?

— Nie mylę się nigdy! Sam wiesz najlepiej, że niewykryte pozostają... hm... „sprawki”, w których niema wtajemniczonych. O ile jest wielu wspólników, cała sprawa, prędzej, później wydać się musi.

58