Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzieli w empirowym saloniku, po którego kosztownem a prawdziwie stylowem urządzeniu, rozglądał się z niemniejszym podziwem, niźli czyniła to niedawno panna Lola. Rozmawiać mogli swobodnie, bo Mary wysłała służącą, dla większej pewności — za jakimś sprawunkiem, na odległą ulicę. To też nie skrępowana obawą podsłuchu powtórzyła poufale:
— Tak, Stachu, dziwne bywają spotkania... Jesteś sekretarzem Doriałowicza, ja zaś... Urwała nie dokończywszy charakterystyki swego stosunku względem dyrektora, bo ten stosunek był tak pozornie jasny, iż nie wymagał komentarzy. Natomiast jęła wspominać dawne dzieje:
— Naprawdę, ucieszyłam się szczerze, żeśmy się przypadkiem spotkali... Zawsze lubiłam cię bardzo... Wiesz czemu? Bo nigdy nie łączyło nas nic bliżej... Napewno, gdyby było inaczej, zaczęłyby się sceny zazdrości, gniewy, wymówki... i dziś bylibyśmy wrogami...
— Pamiętam nasze spotkanie — przerwał Korski z pewnem rozmarzeniem — poznaliśmy się kiedyś późnym wieczorem na ławce w Alejach i przegawędziliśmy niemal całą noc... Mieliśmy oboje „napady” szczerości i po tym wieczorze, zdawało się nam, że się znamy od lat wielu... Później spotykaliśmy się jak starzy przyjaciele... Co prawda wyznam, niezbyt pragnąłem poprzestać na tej roli przyjaciela... Więcej wyznam, podkochiwałem się w tobie Mary...
W zamiarach jednak Mary nie leżało sprowadzać rozmowę na sentymentalne tory. Zaczerwieniła się nieco a pragnąc uniknąć dalszych zwierzeń, zawołała żywo:

— Była z nas świetna para przyjaciół... Pamiętasz, ile razy przychodziłam do ciebie — Stachu pożycz parę złotych... Ale stale oddawałam uczciwie... Ty zato

62