Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

dal, chciałem znaleźć się w areszcie, sam wreszcie nie wiem czego chciałem, byle raz to przerwać...
— No i co się stało? — zapytała zaintrygowana.
— Gdym się tak certował z kelnerem, który nie wiedział co począć, bo mnie dotychczas uważano za gościa, który choć czasem nie zapłaci, to później sprowadzi „zamożnych frajerów” i ci wszystko z zarobkiem wyregulują, podchodzi do mnie jakiś starszy pan i poczyna wypytać...
— Doriałowicz?
— Tak, Doriałowicz! Byłem wtedy w stanie nerwowej depresji, całe moje życie opowiedziałem mu szczerze... Zaproponował pracę u siebie i odtąd rok prawie jestem jego sekretarzem... Właśnie odkąd pracuję u niego, ty znikłaś z horyzontu i nigdzie nie mogłem cię odnaleźć...
— To jednak dobry chłop, ten Doriałowicz! — zauważyła Mańka.
— Hm... jakby ci to powiedzieć...
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jakoś z przekąsem wyraził się o swoim dobroczyńcy.
— Dawno go znasz? — zapytał.
— Ja? Dwa tygodnie...
Korski, zawahał się chwilę, namyślając czy ma wypowiedzieć słowa cisnące mu się na usta, wreszcie zdecydował się podzielić z nią swojemi spostrzeżeniami.
— Znasz go dwa tygodnie i nie możesz rozgryść.. Wszak tak? Przyznaj, że dla tego mnie głównie zaprosiłaś, że chciałaś się nieco więcej o Doriałowiczu dowiedzieć?
Udała zręcznie oburzenie.

— Zaprosiłam dlatego, bo dawno cię nie widziałam... i lubię cię bardzo... Tylko nie wyobrażaj sobie więcej... A co do dyrektora...

65