— Jest tajemniczy? Hm... zauważ dobrze... Ty go znasz dwa tygodnie a ja rok... i przez ten rok, widując go codziennie nie umiem określić jaki on jest w istocie.
— Nie pojmuję? Przecież z tobą postąpił szlachetnie?
Korski przysunął się nieco bliżej i jął tłómaczyć przyciszonym głosem:
— Z początku i ja tak sądziłem i byłbym się na kawałki dał porąbać za niego... Póki nie poznałem „interesów” Doriałowicza...
— Jakież są te, interesy?
— Bo ja wiem... Tu sęk cały... Nic pochwycić nie mogę, ale wyczuwam sprawy niewyraźne. Popisuje się ową firmą „Prodlas” na kresach, a przez moje ręce nigdy nie przeszedł list, ani najmniejszy rachunek tej firmy... natomiast pełno u niego wiecznie interesantów, którzy czegoś się wstydzą, o coś proszą, błagają, aby się nad niemi ulitował...
— Lichwa?
— Chyba... Wreszcie parę dni temu zbuntowałem się i powiedziałem mu szczerze co myślę...
— Powiedziałeś? A on?
— Oświadczyłem, że się na mnie grubo zawiódł, bo przypuszczał, że jestem daleko nieuczciwszy... Myślałem — wybuchnie... Tymczasem ułagodził mnie, a wczoraj, widocznie na ostateczną zgodę, zaprosił do „Olonji”.
— A może twoje przypuszczenie są niesłuszne?
— Wciąż nad tem łamię sobie głowę... Chwilami wydaje mi się, że zbyt byłem podejrzliwy, chwilami... W każdym razie rzecz jedną uważam za pewnik... Poznawszy tak, jak poznałem Doriałowicza, twierdzę stanowczo, że jest człowiekiem wyrachowanym, zimnym, nic nie uczyni dla nikogo, o ile nie będzie się spodziewał korzyści... Ale szczerość za szczerość...