riałowicza z pupilką, czy też uderzyły dalsze tego stosunku szczegóły.
— Wiesz co? — zawołał nagle — mam wrażenie, że z tobą to jakaś niewyraźna sprawa...
— Jakto?
— Doriałowicz wyciągnął cię od Wawrzona, bo o przeszłości twojej coś nie coś wie i myśli, że do wszystkiego dasz się użyć...
— Ale do czego?
— Ba! Prędzej czy później się dowiesz! Gdyż i ja teraz nabieram przekonania, że nie miłość, ani nie zachwyt nad twą piękną osóbką, kierują postępowaniem szanownego mego zwierzchnika... Czy wczoraj nic nie zauważyłaś?
— Nie! — odparła, choć intuicyjnie wyczuła, co Korski ma na myśli.
— A Welesz?
— Co Welesz? — dalej udawała nieświadomość, chcąc sprawdzić czy i jemu nasunęło się to samo podejrzenie.
— Doriałowicz „podstawiał” cię Weleszowi!
— Niemożebne...
— Wcale nie tak niemożebne, jak sądzisz... Doriałowicz jest tak skąpy, że rzadko w restauracjach bywa, nic nie pije... i na kobiety mało zwraca uwagi... Widziałaś, że Welesz wcale nie chciał podejść do stolika, zanim ciebie nie spostrzegł?
Choć właściwie o tem samem myślała, gdyż wczoraj już draźnił. ją Doriałowicz, narzucający niemal mimo jawnych umizgów towarzystwo grubasa, — wysunęła inne spostrzeżenie, mogące wytłómaczyć niezrozumiałe postępowanie dyrektora:
— Wiesz... a ja przypuszczam, że on umyślnie sprowadził tego Hipcia, aby mnie wypróbować...