Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

przy oknie, rzekłbyś tym roślinom poświęciwszy całą uwagę, on milczał, rozumiejąc, iż powinien odejść, choć wiele słów cisnęło mu się na usta... Wreszcie powstał.
— Pożegnam cię — rzekł. — Rychło pewnie nadejdzie Doriałowicz...
— Ach, tak — przypominała sobie spotkanie — mam z nim i z Weleszem pojechać do Józki...
— Ciekawa sprawa — mówił rad, iż zmieniając temat rozprasza poprzednie naprężenie — ciekawa... Zobaczymy, co się tam dowiesz, o ile odzyskała przytomność... Zresztą łączy się to...
— Z czem się łączy? — zagadnęła, zbliżywszy się ku niemu, tonem już teraz swobodnym.
— Właściwie z niczem — odparł. — Ale jest pewien zbieg okoliczności... Parę dni temu opowiadał mi Den, ten detektyw, znasz go, zdaje się... że śledzi jakowąś szajkę czy dom pod Warszawą, gdzie mają znikać ludzie...
— Den tak mówił?... A nuż ta sama historja...
— Dlatego pragnąłbym od ciebie dowiedzieć się nowych szczegółów... Może powtórzę je Denowi... Jeśli pozwolisz zatelefonuję jutro... Mam przynajmniej znakomity pretekst dla pogawędzenia z panną Mary...
Roześmiała się szczerze.
— Telefonuj, ile razy zechcesz... I nie obrażaj się na mnie, bo cię niczem urazić nie chciałam... Jestem dziś wyjątkowo zdenerwowana, rozdraźniona... lecz później...
Tym „później” umyślnie zacierała poprzednią, nieco oziębłą odpowiedź. Snać zamierzony cel osiągnął swój skutek, bo Korski rozchmurzył się i w wcale pogodnym nastroju ducha opuścił jej mieszkanko.

Pozostawszy sama, po wyjściu Korskiego, dłuższy

70