Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo to tak było proszę szanownego państwa.... Może godzinkę temu zajeżdża przed nasz dom taki samochód bogaty, jak nie przymierzając szanowne państwo przyjechali, wysiada z niego jedna pani czarno ubrana z żałobnym welonem i nic się nie pytając, idzie przez bramę, prosto w oficynę, tę co na prawo... Choć mnie trochę zaciekawiło do kogo taka ważna dama, bo u nas lekatory biedota, ale jeszcze nie zwróciłam uwagi... Upływa może dwadzieścia minut, może półgodziny, a tu patrzę ona idzie z powrotem, ale nie sama. Gapię się i oczy przecieram... Idzie pod rękę z tą panną Józką, co to mieszka u pani Wielgusowej i była taka pobita. Panna Józka idzie jakgdyby nigdy nic, tylko na twarzy bardzo blada i trochę utyka. Ta czarna pani to jej cięgiem cościk trajluje do ucha, a ona w to taka zasłuchana, że przeszła koło mnie, jakby wcale nie widziała. Wsiadły i pojechały...
— I nie zostawiła żadnego listu, żadnej kartki?
— Nic a nic — odparła Wielgusowa — szukałam wszędzie — nic. Ubrała się w kapelusz i palto panny Lolki, bo przecież wróciła do domu w łachmanach i tak wyszła.
— Nadzwyczajne... a panny Loli w domu nie było?
— Nie.
Zaległa chwila milczenia. Na Mańce uczyniło opowiadanie wielkie wrażenie i różne wnioski snuły się po jej głowie, szczególniej co do owej tajemniczej damy. Już miała usta otworzyć, aby o coś zapytać, gdy nagle rozległ się głos wesołego Hipcia:

— A to ci kawał? Dramat... awantury... szajki... morderstwa... porwania... A tu panienka ucieka pewnie na jaką wesołą zabawę! Oto koniec straszliwej przygody.

75