— Albo początek! — zabrzmiał nagle nieznany głos.
Wszyscy obejrzeli się ze zdziwieniem, spostrzegając dopiero wysokiego młodego człowieka, który od chwil paru przysłuchiwał się rozmowie, zbliżywszy się niepostrzeżenie w czasie relacji sąsiadki Wielgusowej. Był nim detektyw Den. Raz jeszcze w zamyśleniu powtórzył:
— A może dopiero początek?
Wesoły Hipcio spojrzał na detektywa i roześmiał się głośno:
— Kochany nasz pan Den — zawołał — nasz złoty domorosły Szerlock-Holmes i Nat Pinkerton w jednej osobie! Oczywiście będzie się doszukiwał tutaj zagadek. Czarna dama — porwała pannę Józkę, gdyż ta znała jej tajemnice! Ręczę, że tak podejrzewa pan detektyw? A ja wam powiadam... panienka pojechała na zabawę i wróci zdrowa i calusieńka...
— A jednak to zastanawiające? — mruknęła Mańka.
Den tymczasem z pod oka obserwował Welesza, poczem przez zęby wycedził:
— Pan wiecznie się śmieje, panie Welesz, ale kiedyś przestanie śmiać i bardzo pożałuje, że nie wierzył w tajemnicze historje, których łatwo można było uniknąć...
Welesz zbladł i innym już tonem zapytał:
— Co pan chciał przez to powiedzieć?
— Mówiłem wcale przejrzyście...
Grubas wzruszył ramionami.
— Nie jestem dziś w nastroju do rozwiązywania rebusów. A panu radzę serdecznie nie zawracać sobie głowy bajkami... Pojedziemy lepiej napić się czego...