działa trunek na jej wybuchową naturę. Teraz niechaj się dzieje, co chce. Doriałowicz jeszcze nie zna, tej Mańki prawdziwej, której nie obcą jest najgorsza melina ani też gwara ulic podmiejskich...
— Hę?.. A jeśli ja pocznę zalecać się do kochanego Hipcia? — powtórzyła wyzywająco.
Doriałowicz zerknął na pupilkę, jakoś nieokreślenie. Natomiast wesoły pan Hipolit spostrzegłszy, że sąsiadka wychyliła aż dwie szklaneczki wina z rzędu — podskoczył na swem miejscu radośnie.
— Nie słyszę odpowiedzi? — nastawała.
Dyrektor starał się w dalszym ciągu swym taktem opanować sytuację.
— Widzę — rzekł żartobliwie — że szampan działa na pannę Mary figlarnie!
— Powiadasz, figlarnie? — zawołała podniecona coraz więcej, przechodząc na poufały ton — a co ty na to powiesz, jeżeli ja zaraz Hipcia pocałuję?
Welesz roześmiał się zadowolony, Doriałowicz choć czuł, iż coś niedobrego się święci, nadrabiał miną, jakby li tylko o wesołe przekomarzanie się pod wpływem trunku i swobodnej atmosfery chodziło.
— A pocałuję...
Zanim wesoły Hipcio zdążył się zorjentować, ciepła ręka dziewczyny otoczyła jego szyję, a wargi przywarły do grubych i mięsistych warg... Długo trzymała z nim usta złączone, spozierając na dyrektora, wreszcie oderwawszy się nieomal gniewnie rzuciła:
— I ty nic na to?
Doriałowicz wzruszył ramionami i coś chciał mówić. W tejże chwili ozwały się takty hałaśliwego jazz-bandu, zapraszające po przerwie do tańców, a na sali powstał ogólny gwar. Ciche zdanie Doriałowicza uto-