Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

nęło w tym zgiełku a tylko wyraz twarzy świadczył, iż nadal bagatelizuje wybryki swej pupilki.
— A psia krew...
Niedopita szklanka z szampanem z brzękiem rozbiła się o podłogę. Mańka stała wyprostowana a oczy jej błyszczały groźnie.
— Psia krew! — powtórzyła — dość mam bujania...
Doriałowicz porwał się gwałtownie ze swego miejsca. W ślad za nim podnosił się i Hipcio, z miną całkiem głupią.
— Nie rozumiem — mruczał — całuje a później szklanki rozbija... nie rozumiem...
Na szczęście śród zgiełku wypadek przeszedł niepostrzeżenie. Tylko jeden z dyrektorów „Citoche” zbliżał się powoli do stolika, wiedząc, że to „panna Mary czasem lubi naskandalić”. Tymczasem Doriałowicz, opanowawszy się już całkowicie oświadczył:
— Masz słabą głowę kochane dziecko... No, idziemy do domu...
Nie czekała na tę zachętę, bo przedtem już wybiegła z loży, kierując się w stronę szatni...
W milczeniu wsiedli do auta. Również w milczeniu upłynęła powrotna droga. Daremnie wesoły Hipcio, mocno speszony incydentem usiłował parokrotnie swemi dowcipami rozproszyć pełną naprężenia atmosferę. Każde z jego odezwań zbywała Mańka jeno pogardliwym grymasem. Nie podtrzymywany przez Doriałowicza wreszcie zamilkł a dopiero gdy znaleźli się przed domem, w którym zamieszkiwała, ośmielił się oświadczyć na pożegnanie.
— Możem zawinił... Jeśli zawiniłem, proszę o przebaczenie!

— Tyle pan zawinił, co błazen w cyrku, który się

82