Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Doriałowicz mierzył oczami dziewczynę, jak wytrawny gracz, oceniający przeciwnika.
— Jakto mam rozumieć? — zapytał
— Ma pan to rozumieć, jak mówię... Ubrał mnie pan, obsprawił, nie rujnując się zbytnio, bo te mieszkanie nawet nie jest moje... aby mnie używać za przynętę... Pan mnie podstawia Weleszowi!...
— Ja?
— Tak! Zanadtom mądra, aby tego nic spostrzedz. Żaden mężczyzna nie zgodziłyby się na podobne zalecanki... Pan je toleruje a nawet do nich zachęca...
— Mylisz się...
— Nie! Sama sprzedać się potrafię i nie potrzeba mi pośredników!... Zapowiadam więc...
— Co?
— Albo pan powie wyraźnie o co chodzi, albo też...
Uczyniła niedwuznaczny ruch ręką, oznaczający całkowite zerwanie. Doriałowicz nadal mierzył ją oczami, coś w sobie ważył i ten ktoby go dobrze znał odgadłby, że stacza z sobą ciężką walkę duchową. Wreszcie wymówił znów na pozór spokojnie, rzekłbyś tonem ojcowskiej perswazji:
— Wszystko to są bezsensowne przypuszczenia!...
— Zawracanie głowy! — zawołała brutalnie. — Ostrzegano mnie nawet przed panem!
— Ostrzegano?
Twarz Doriałowicza zmieniła się raptownie i miast niedawnego uprzejmego wyrazu, przybrała wyraz zaciętości.
— Ostrzegano? — powtórzył. — Wolno wiedzieć, kto?
Spostrzegła, iż wygadała się niepotrzebnie.

— Mniejsza z tem, kto mnie ostrzegał! Ale czy

84