żeniony z woli ojca ze skromną, niezamożną panienką — która zdaniem rodzica, znającego nieco synowską naturę, powinna była Hipcia od wybryków powstrzymać — żony niecierpiał, odkąd stał się samodzielny, prawie z nią nie żył, nie starając się nawet przed nią ukrywać swych miłosnych przygód, jakie głośnem echem odbijały się po Warszawie. Może dla tego, że była dlań aż za dobrą i z anielską cierpliwością znosiła swój los, wciąż rościł do niej przeróżne pretensje, nie wiedzieć o co ją posądzał i powtarzał, że wyczekuje ona na jego rychły zgon...
„Brały” więc pana Hipcia jedynie kobiety umiejące mu dać należytą odprawę. Jeśli która, na swe nieszczęście, zaznaczyła tylko, iż jej na nim zależy lub też uległem postępowaniem starała się do siebie przywiązać — następował rychły znajomości koniec. Hipcio prawił impertynencje, pomiatał bogdanką i nie okazawszy się wcale hojnym, uciekał. W innych wypadkach szalał. Nie był to wprawdzie szał długotrwały, ale przeszkody podniecały go i w pierwszych chwilach sądził, że jest okrutnie zakochany.
Coś w rodzaju zakochania czuł po wczorajszym wieczorze, spędzonym w towarzystwie Doriałowicza i jego przyjaciółki. Gdy przypominał sobie dotknięcie jej ciepłych, wilgotnych warg, oblizywał się jeszcze ze smakiem, lecz jednocześnie przypominał sobie, że dziew czyna naogół traktowała go dość pogardliwie a wreszcie nazwała błaznem. Hipcio był nieco, powiedzmy, życiowo naiwny, lecz nie na tyle głupi, by nie zrozumieć, iż wybryk ten nastąpił pod wpływem nerwowego podniecenia. Lecz jeśli nastąpił pod wpływem nerwowego podniecenia, jeśli mile rozpoczęty wieczór zakończył się nieomal skandalem, to z tego wniosek prosty, że ona