tarł w ferworze przemowy łysinę, a nawet wykładając o subtelności męskiej — parokrotnie uderzył się miast w piersi, po wystającym brzuszku... Musiał trafić w sedno, bo Mary z jakimś przekąsem wymówiła:
— Ach, ten Doriałowicz...
— Dokuczył?
— Et...
Machnęła ręką. Coraz silniej dźwięczało w niej przekonanie, że zarzuty uczynione przez nią Doriałowiczowi w zdenerwowaniu były słuszne i nie żałowała swego uniesienia... Zrozumiał, że nie na głupią natrafił.. Gdyby chciał się usprawiedliwić mógł odezwać się do niej, bo codzień wszak rano zazwyczaj telefonował. Tymczasem... Lecz jakie były istotne zamiary Doriałowicza, co do jej osoby, zamiary, które zdążyła pokrzyżować? Pytanie to dręczące Mańkę, spowodowało jej łaskawość dla Hipcia. Bo jeśli dyrektor „zachęcał” ją do flirtu z grubasem, musiał w tem mieć swój ukryty cel a poza nim na tę sprawę mógł tylko rzucić nieco światła Welesz. Może wspólne interesy? Oto dlaczego przyjęła nad wyraz uprzejmie Welesza, postanawiając go zręcznie pociągnąć za język. Hipcio tymczasem, któremu Mary podobała się coraz bardziej, prawił rad, iż może ściągnąć rozmowę na interesujące go tory.
— Widzę — odzywa się pani nieco niechętnie o swym... Chciałem powiedzieć o dyrektorze! Jeśli mam być szczery... j ja go nie lubię...
— Pan go nie lubi?
— Nie lubię! Oschły, zimny, egoista...
— Znacie się dawno? — zręcznie indagowała dalej.
— Czy dawno się znamy? Może rok, może dwa... Ot, taka tam znajomość... kiedyś spotkałem go w knajpie z moimi przyjaciółmi, wypiło się i odtąd niby to jesteśmy na stopie serdecznej... Sama pani wie, jak to