A Hipcio od czego? Hipcio wczoraj już mówił, że ładną panienkę bardzo kocha... O jaka śliczna...
Zanim zdążyła się zorjentować nachyliwszy się cmoknął ją głośno w okrągłe i zgrabne kolanko, wystające niedbale z pod szlafroczka.
— Panie Hipolicie! — zawołała.
Ale on prowadził atak konsekwentnie. Powstał z miejsca jął grzebać po kieszeniach i wyciągnął pierścień z sporym brylantem.
— To Hipcio przyniósł na początek, żeby się malutka nie gniewała! — wymówił tonem rozpieszczonego dziecka...
Podawał jej klejnot. Klejnot jest takim magnesem, któremu nie oprze się żadna lekkomyślna niewiasta. To też Mary, niby żartując, ze śmiechem wzięła z ręki jego pierścionek i włożyła na palec.
— Wcale nieźle wygląda... — rzekła... — A dla kogoż ten prezent? — udała, iż nie rozumie zamiarów swego wielbiciela.
— A dla kogożby, jak nie dla naszej ślicznotki...
Znów przypadł do niej, ale zdążyła usunąć się w porę tak, iż tylko trącił nosem w dłoń przyozdobioną pierścionkiem.
— Hola! Hola, paneczku! — krzyknęła ostro — jeszcze mnie pan nie kupił!
Mars gniewu, który Hipcio tak dobrze znał z wczorajszego wieczoru, znów zarysował się na jej czole. Nie chcąc tracić swych w oblężeniu postępów i narażać się na niechęć dziewczyny, udał pokorę, powstrzymał swe zapędy, obtarł chustką pot ze zroszonego czoła i grzecznie oświadczył:
— Hipcio już jest spokojny? Ale czy Mary będzie kiedy dobra dla Hipcia?
Był tak komiczny, że trudno nań się było gniewać.