Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

łuję, że cię straciłam. Bo, mimo wszystko, lubię cię bardzo. Wiesz za co? Za twój rozum i spryt.
Rzucił jej spojrzenie z pod oka.
— No... no... — burknął łagodniej
— Dla tego też uważam — mówiła dalej — że powinny ustać pomiędzy nami wszelkie nieporozumienia. Możemy być dobrymi przyjaciółmi. Po co, słu żyć za pastwę złośliwym językom ludzkim, szczególniej, że mam męża i muszę liczyć się z opinią. Skoro zobaczą że zapanowały pomiędzy nami dobre stosun ki, ustaną plotki. Dość się naopowiadano o skandalu, jaki wywołałeś, kiedy zastałeś u mnie Monsley‘a i nie mało mnie kosztowało trudu, aby te brudy nie dotarły do Kuzunowa. Nie pragnę, aby to samo pow tórzyło się z moim mężem. I tak jacyś durnie na pro menadzie rzucali niewłaściwe uwagi pod moim adre sem.
— O to ci chodzi?
— Pewnie! Gdy będziemy widywali się, choćby rzadko, ale nadal, a nawet poznam cię z moim mę żem, nikt nie ośmieli się wygadywać głupstw i będę spokojna o przeszłość. Jesteś chyba na tyle rozsąd ny, że potrafisz to zrozumieć. Tyle dla mnie możesz uczynić! — tu rzuciła mu zabójcze spojrzenie — Czy ty naprawdę, mnie nienawidzisz? Nie wierzę! Chwila mi inaczej wspominasz Tamarę?
Widać było, że jej słowa poruszyły coś w Greku, gdyż drgnął w swym fotelu niespokojnie. Nienawiść często chodzi w parze z miłością i zdawał sobie spra wę, że piękna kobieta mimowoli poczyna na niego wywierać dawny wpływ.
— Zaczekaj! — wymówił powstając z miejsca, poczem zbliżył się do drzwi i wszedł do sąsiedniej sy