Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz że ustąpiłeś! Więc, zgoda! Pięćse pięćdziesiąt tysiący! Porozumiem się z mężem i od wiedzimy cię razem, żeby sfinalizować tę tranzakcję Sądzę, że nastąpi ona w najbliższych dniach gdyż spodziewamy się znacznej pieniężnej przesyłki z Pol ski.
— Doskonale!
Układ został zawarty. Tamara wyciągnęła rączkę, którą Grek ucałował teraz z wielkim zadowoleniem.
— Widzisz! — wyrzekła. — Po co było się kłó cić! Czyż nie tak lepiej? Sądzę, że będziemy wielkimi przyjaciółmi.
— Niczego nie pragnę więcej!
Powstała z miejsca.
— Muszę uciekać! Zasiedziałam się, jak na pier wszą wizytę. Ale, mam nadzieję, że często będę cię te raz odwiedzać z mężem i bez męża! — dodała filu ternie.
— Acz, jaknajczęściej bez męża!
— Niestety! Na przyszły raz mam z nim przy być, abyście się poznali i zakończył z tobą kupno naszyjnika. Powtarzam, stanie się to w najbliższej przyszłości. Jutro, pojutrze zawiadomię cię telefoni cznie.
Tu nastąpiło coś nieoczekiwanego. Tamara zbli żyła się do grubasa i raptem pocałowała go w poli czek. Poczuł się w roli amanta, który zdradza z lubą jej męża i chciał ją pochwycić w swe ramiona, ale wyślizgnęła mu się zręcznie.
— Powoli! — zawołała ze śmiechem i uciekła z pokoju.
Panopulos z żalem popatrzył na nią, poczem