Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

nie nowej zajęłoby sporo czasu. Ale, skąd wziąć sie dem tysięcy. Po wydatkach, związanych z podróżą, ubraniem Marlicza i wynajęciem mieszkania, pozos tało niecałe pięć tysięcy.
A musi mieć do jutra siedem tysięcy, od tego żale ży pół miliona.
Zamyślona podążyła do domu.
Tam, oczekiwał na nią Marlicz z niepokojem, wie dząc dokąd się udała. Chodził nerwowo, wielkimi kro kami po pokoju, a gdy zobaczył ją, ucieszył się szcze rze.
— Jesteś! — zawołał. — Siedziałaś tak długo, już byłem w obawie, że spotkała cię przykrość!
— Mnie? Przykrość? — wzruszyła ramionami.
— Przecież ten Grek...
— Wszystko poszło jaknajlepiej. Zdaje się, że mam w kieszeni pół miliona.
Teraz, należało przygotować Marlicza. Czuła, że napotka pewien opór z jego strony, ale nie robiła so bie wiele z tego.
— Słuchaj! — poczęła powtarzać to, co uwazała za stosowne powiedzieć. — Zawiązałam z Panopulo sem spowrotem jaknajlepsze stosunki i zgadza mi się ustąpić za pięćset pięćdziesiąt tysięcy kolię. Za kilka dni udamy się wspólnie do niego, aby raz jeszcze ją obejrzeć i wtedy oświadczysz mu, że ją kupujesz.
— Ty... — wybełkotał, zdumiony — chcesz wydać na jakiś naszyjnik pięćset pięćdziesiąt tysięcy...
— Nie wydam ani grosza.
— Jakto?
— Zamienimy prawdziwą kolię na fałszywą!
— Przecież on prędzej czy później na tym się po zna!