Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nam nie zrobi! Mam pewne jego listy i nie złoży skargi, w obawie skandalu.
Marlicz czuł, że drży cały, a na czole zakropliły mu się perły potu. Teraz dopiero zrozumiał, w jak nie bezpieczną historię wciągała go kochanka.
— Ależ, to oszustwo! Za taki postępek grozi kil ka lat więzienia!
— Głupi jesteś! Powtarzam, nic nie grozi! A co się oszustwa tyczy, to nie używaj takich gromkich słów.
— A jakże to nazwać inaczej?
— Że mój spryt zatryumfował nad sprytem Pano pulosa. Oto, wszystko.
— Nigdy się nie zgodzę!
— To wrócisz na piechotę do kraju!
Popatrzył na nią chwilę w milczeniu, a później przypomniał sobie, że nie miał własnego grosza.
— Ach, tak...
Tamara znów zastosowała swój niezawodny sys tem.
— Wiecznie, — wymówiła łagodniej — bez żadne go sensu doprowadzasz pomiędzy nami do niemiłych scysji, a później sam przyznajesz, że miałam słusz ność. To samo było w Wilnie, to samo w Warszawie, a obecnie powtarza się i tutaj. Zgóry cię uprzedza łam, że będziesz mi pomocny w dość niebezpiecznej sprawie i teraz nie pora się cofać. Szczególniej... — tu urwała jakby nie chcąc dodać przez delikatność, gdy wy dała na niego sporo pieniędzy i utrzymywała przez ca ły czas — Mniejsza z tym... Wiesz, że nie mamy z czego żyć i musimy zdobyć znaczniejszą sumę. Bemer daje pół miliona. Gdy odtrąci się koszta — liczyła za pewne zadatek, cenę imitacji, oraz wydatki, związane