Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co porabia?
— Nie wiem, kotusik! Pewnie bardzo płacze, że cię stracił! A nawet nic nie wie o tym, że zostałeś hrabią!
— Et! — zawołał zniecierpliwiony. — Widzę, że z panem nie dogadam się. Trzymają się pana żarty.
Mongajłło zaśmiał się głośnym, rubasznym śmie chem.
— Żarty, powiadasz, kotusik? Zły jesteś, że się śmieję, zaraz zacznę płakać!
— Doprawdy...
— Czekaj, więc tak cię ciekawi Kuzunow...?
Może Marlicz dowiedziałby się wreszcie, co pora bia jego dawny zwierzchnik, gdyby wtym, nie nastą piła nieoczekiwana przeszkoda. Na salę restauracyjną weszła Tamara, widocznie ukończywszy tajemniczą rozmowę z Monsley‘em i poczęła się rozglądać, poszukując swego pseudo-małżonka.
Pierwszy dojrzał ją Mongajłło, gdyż Marlicz sie dział z pochyloną głową i spostrzegłszy piękną kobie tę ryknął swym tubalnym głosem.
— Aj, pani hrabina! Poproś ją do naszego stolika koniecznie, kotusik, wszystkie inne zajęte... Taki zaszczyt będzie dla mnie siedzieć z twoją żoną...
Ale i Tamara już ich dojrzała, a na jej twarzy zarysował się wyraz bezgranicznego zdumienia, taki sam, jak na obliczu Marlicza, gdy przedtem zobaczył Mongajłłę.
— Skąd ten bałwan tu się znalazł? — szepnęła do kochanka, gdy ten przecisnąwszy się przez stoli ki, zbliżył się do niej, poczem skrzywiła się z niechęcią. — Też nie miałeś nic pilniejszego, niż odnowić z nim znajomość. Naprawdę dziwię ci się, po tej warszawskiej historii.