Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyczepił się do mnie tak — począł tłum czyć — że w żaden sposób, bez skandalu, pozbyć go się nie mogłem! Przeprasza, udaje przyjaciela, chociaż...
— Pożegnaj się z nim natychmiast, przecież nie będziesz żądał, żebym witała się z nim. Patrzeć nie mogę na tego idiotę!
Znać było, że jest wyjątkowo podraźniona.
— Zaraz się pożegnam — odparł, a nie mogąc się powstrzymać, dodał złośliwie. — Jak wypadła konferencja z Monsley‘em? Potraktowałaś mnie, niczym lokaja! Widzę, że nie szczególnie, gdyż humor nie dopisuje...
— Dureń jesteś! — syknęła ostro. — Może prze staniesz urządzać głupie sceny zazdrości! Pożegnaj się i chodźmy do domu.
Nie tak łatwo było pożegnać się z Mongajłłą. Kre sowiec, który pozostał przy stoliku i zdala obserwo wał tę całą scenę widocznie przypuszczając, że Marlicz namawia Tamarę, aby wraz z nimi zajęła miejsce, a ta się nie zgadza na to, raptem powstał i podszedł do nich, sądząc, że udobrucha piękną kobietę, własną wymową.
— Pani hrabino! — zawołał, kłaniając się i da remnie usiłując ją pochwycić za rękę, którą usuwała — toć niech pani hrabina, kotusik, nie gniewa się na mnie! My już z mężem zgodę zrobili! Nie moja wina to co się stało wtedy w „Europie“ i ja wasz szczery przyjaciel... Niech pani, kotusik, siada z na mi choć na jedną chwilę... no za wasze szczęście mał żeńskie wypijemy szklaneczkę.
— Dziękuję panu bardzo! — wymówiła lodowatym tonem. Jestem zmęczona i pragnę udać się na spoczynek. Jerzy, idziemy...