tym o owym, nie poruszając draźliwych tematów i jak by umyślnie, unikając wzmianki o Kuzunowie. Na tomiast, Tamara, szybko wyciągnęła z Mongajłły, że przywiózł prawie całą otrzymaną sumę do Nizzy i że pragnie dobrze się zabawić.
A gdy zbliżyła się pora, o której zamykano kasyno — kilka minut Tamary zamieniło się w dobrych kilka godzin — raptem zawołała ze śmiechem:
— Jaka szkoda, że zamykają! Tak hętnie za grałabym teraz! Ale, nie w tę głupią ruletkę! Ot, na przykład w pokera! Może pan gra w pokera? zwróciła się do Mongajłły.
— Bardzo lubię! — oświadczył.
Był mocno podchmielony i w znakomitym humorze. Prawił Tamarze staroświeckie komplimenty, ale zachowywał się względem niej z całkowitym sza cunkiem i nie robił żadnych aluzji, co do ich hrabiow skiego tytułu, jak poprzednio do Marlicza.
— Lubię, kotusik! — powtórzył. — I jabym za grał! Ale, gdzie? — Toż tu zamykają!
— Jedźmy do nas! — zawołała, klasnąwszy w dło nie, jakby jej przyszedł genialny pomysł do głowy. Zrobimy małą partyjkę! Chyba, że pan zmęczony?
— Ależ, nie, kotusik, hrabino! Projekt przedni! Jedziemy do pani. Tylko, wezmę ze sobą ze dwie bu telczyny szampana!
Rychło, opuściwszy kasyno znaleźli się w ich pry watnym mieszkaniu i zasiedli przy zielonym stoliku. I tu nadal Mongajłło był rozkoszny. Pił, forsował do picia i sam rozpoczął dość wysoką grę. Właściwie ta gra odbywała się tylko pomiędzy nim, a Tamarą, kilka ostrych jej spojrzeń zmusiło Marlicza do ostro żności i oględnych stawek. Lecz, kresowcowi nie do pisywało szczęście. Raz po raz wyciągał grubsze bank
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.