Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

dać i obchodziło go tylko, by ten przynosił ze sobą jak najwięcej gotówki.
Marlicz wszedł w ślad za Trawskim do dużej ja dalni, w której odbywała się gra. Ujrzał tam pozosta łych wspólników Trawskiego, tęgiego Kloca i Bratow skiego, uśmiechniętego blondyna. Obok stał Kajzel, właściciel mieszkania, który z powodu kryzysowych cza sów i niewielkich zarobków za skromną zapłatę stu złotych za wieczór, użyczał swego luksusowego apar tamentu na przybytek hazardu. Ci panowie nie grali jednak, a obserwowali grających i głównym ich zada niem było śledzić, aby miłośników kart nie pochwy ciła nagle policja.
Przy stole zaś, znajdującym się w pośrodku po koju, pod lampą, osłoniętą zielonym abażurem siedzia ło ośmiu mężczyzn, tak pochłoniętych grą, że nie zwró cili nawet uwagi na nadejście Marlicza.
Wśród nich zajął miejsce. Poznawał swoich zwy kłych partnerów. Obok niego siedział bogaty przemy słowiec Pszeniczny, dalej właściciel składu sukna Rę kawiecki, jeszcze dalej hrabia Świtomirski gracz tak nałogowy, że choć stracił całą fortunę, codziennie za wydostane niewiadomo skąd pieniądze musiał się zna leźć w szulerni.
Marlicz wyciągnął pieniądze z kieszeni i zaczął grać. Grał początkowo ostrożnie niewielkimi stawka mi, jakby pragnąc wypróbować szczęście. Grano w chemin de fer‘a i każdy z graczy trzymał bank po kolei.
Nie można jednak powiedzieć, aby fortuna u śmiechnęła się zbytnio do Marlicza. Choć nie przegry wał to i nie wygrywał. Właściwie wszystko kręciło się w kółko. Albo kapitalik jego zmniejszał się o kilka dziesiąt złotych, albo też wzrastał nieznacznie. Banki