Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

załatwię wszystko — wspomniała, że może wykupic imitację kolii — i powiedzie się nasz wielki interes
Marlicz milczał. Wolał chwilowo nie myśleć o hi storii z naszyjnikiem. Również, nie chciał czynić żad nych aluzji, do sposobu gry jaki zauważył u Tamary.
— Ale! — zawołała raptem, po chwili wahania. — czy ty wiesz, jaką niezwyłką wiadomość zakomuni kował mi Mongajłło, kiedy wychodził z pokoju?
Istotnie, wychodził kilkakrotnie z pokoju, przyno sząc szklanki i talerzyki, aby nie budzić służącej. Przy pomniał sobie również że i jego zaciekawił kresowiec w kasynie, przy stoliku obietnicą jakiejś niezwykłej informacji, której ostatecznie nie posłyszał z powodu nadejścia Tamary. Widocznie, była szczęśliwsza od niego.
— Cóż takiego? — zapytał.
— Kuzunow jest w Nizzy! — wymówiła, nie patrząc mu w oczy. — Przypuszczam, że przyjechał ra zem z Mongajłłą!
— Kuzunow w Nizzy?! — powtórzył zdumiony.

ROZDZIAŁ VII.[1]

Następnie, wszystko odbyło się według programu, z góry ułożonego przez Tamarę.
Za pieniądze, wygrane od Mongajłły, wykupiła nazajutrz samego rana imitację kolii, sfabrykowaną przez Garnier‘a po czym zatelefonowała do Panopulo sa.
Grek ucieszył się szczerze i odrazu wyz naczono spotkanie na ten sam wieczór. Niezwykle uprzejmie zaprosił ją wraz z mężem na godzinę ós mą, do swej willi na kolację a przy tej okazji miał pokazać naszyjnik oraz ustalić dzień sprzedaży.

Tamara zacierała ręce z radości. Wszystko znaj dowało się na najlepszej drodze i nie mógł jej spot

  1. Przypis własny Wikiźródeł Numeracja niespójna z pozostałymi rozdziałami.